W porządku obrad XXIII sesji Rady Powiatu Mikołowskiego, która w trybie zdalnym odbyła się w środę 25 listopada, procedowany był punkt dotyczący sytuacji epidemiologicznej na terenie powiatu. Nowe dane przestawił starosta Mirosław Duży, a o doświadczeniach z COVID-19 opowiedział dr hab. n. med. Jerzy Jaroszewicz.
Nowe punkty pobierania wymazów
Jako pierwszy, w oczekiwaniu na możliwość zabrania głosu przez zaproszonego gościa, sytuację omówił starosta Mirosław Duży, który na wstępie przyznał, że w ostatnich miesiącach z SARS-CoV-2 zetknęło się wielu pracowników starostwa, a 12 października sam znalazł się wśród osób z pozytywnym wynikiem testu na obecność koronawirusa.
Według stanu na dzień 25 listopada w całym powiecie było 1741 aktywnych przypadków zakażenia. Dzień wcześniej zmarły kolejne 3 osoby zakażone – wszystkie z powodu współistnienia COVID-19 z innymi chorobami. Do tej pory zmarło 41 zakażonych mieszkańców powiatu. Jak podał starosta, bardziej szczegółowe dane nie są dostępne, ponieważ sanepid przekazuje swoje raporty wyłącznie do centralnego rejestru rządowego, który za pośrednictwem strony w domenie gov.pl wskazuje jedynie na główne parametry, to jest ogólną liczbę zakażonych, nowe przypadki i zgony, bez danych o ozdrowieńcach czy osobach w kwarantannie, które były dostępne wcześniej na stronie tyskiego sanepidu.
Od środy 25 listopada od godz. 13.00 pracę przy starostwie rozpoczął „wymazokontener”, to jest punkt poboru wymazów z samochodów, który realizuje wymazy na podstawie skierowania. Drugi punkt – „namiotowy” – działa na tej samej zasadzie w okolicy pływalni „Aqua Plant” w Mikołowie, ale tu partnerem firmy prowadzącej jest miasto Mikołów. W sumie, wliczając pierwszy powiatowy punkt wymazowy przy szpitalu w Orzeszu, na terenie powiatu funkcjonują już trzy punkty tego typu. Jeśli rząd RP chciałby zbadać wszystkich mieszkańców powiatu, to będzie to dzięki tym punktom łatwiejsze.
Łóżka covidowe w powiecie
Szpital powiatowy przy ul. Waryńskiego w Mikołowie działa normalne, choć sytuacja zmienia się na bieżąco. W codziennej pracy tej placówki wiele zależy od tego, na którym oddziale danego dnia zdarzy się pacjent covidowy, czy też który lekarz lub pielęgniarka znajdzie się wśród osób skierowanych na kwarantannę. Zarząd powiatu regularnie spotyka się z prezesem Centrum Zdrowia i czuwa nad tym, by szpital działał.
W ostatnich tygodniach w szpitalu powiatowym występowały problemy z tlenem, mogło nawet dojść do ewakuacji pacjentów, ale szczęśliwie w porę udało się uzupełnić występujące braki. Obecnie szpital dysponuje odpowiednim zapasem z butli tlenowych. W celu zyskania w przyszłości większej niezależności od bieżących dostaw, zarząd rozpatruje możliwość zamontowania przy szpitalu dużego zbiornika z tlenem.
Na szpital wyłącznie covidowy w powiecie mikołowskim wyznaczony został Szpital św. Józefa działający przy ul. Stefana Okrzei 27 w Mikołowie, który jest prowadzony przez Zgromadzenie Zakonne Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza. Z informacji dostępnych na dziś wynika, że dyrekcja szpitala od tej decyzji się odwołała. Szpital powiatowy, zgodnie z inną decyzją, ma z kolei zapewniać 10 miejsc covidowych, z możliwością rozszerzenia do 40. Obecnie występują pewne problemy z kompletowaniem niezbędnego sprzętu oraz zapewnieniem wykwalifikowanej obsługi.
Zdaniem starosty w szpitalu powiatowym nie da się zarobić na pandemii, co więcej deficyt w budżecie szpitala się przez to pogłębia. W przyszłym roku powiat planuje doraźnie łatać dziurę w budżecie szpitala przy wsparciu finansowym gmin całego powiatu. W tym miejscu starosta podziękował pracownikom szpitala za realizowaną przez nich działalność mimo wynagrodzenia niewspółmiernego do całej wykonywanej przez nich pracy.
Na koniec swojego wystąpienia starosta poinformował, że sytuacja z zakażonymi w Domu Pomocy Społecznej w Orzeszu została opanowana. Szkoły powiatowe pracują zdalnie z pewnymi wyjątkami. Sytuacja na rynku pracy jest – jak na obecne warunku – dość stabilna. Nie ma póki co zagrożenia wystąpienia kolejnych zwolnień grupowych.
Spadek zachorowań jest widoczny, ale…
W drugiej części tego punktu obrad głos zabrał dr hab. n. med. Jerzy Jaroszewicz, kierownik Katedry i Oddziału Klinicznego Chorób Zakaźnych i Hepatologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego (szpital w Bytomiu), który opowiedział m.in. o pracy z pacjentami chorymi na COVID-19 i przebiegu tej choroby, odpowiadając na pytania zdane na początku spotkania przez przewodniczącą Barbarę Pepke oraz później poruszone kwestie.
Na początku pan profesor zaznaczył, że to co widzimy obecnie – zmniejszającą się liczbę zachorowań według oficjalnych statystyk – to sytuacja z zastrzeżeniami, ponieważ:
- coraz więcej osób nie chce korzystać z możliwości wykonania testu w kierunku SARS-CoV-2, o czym zakaźnicy dobrze wiedzą, bo w chwili przyjmowania pacjenta w cięższym stanie często okazuje się, że badanie to było wcześniej odwlekane przez pacjenta – w skrajnych przypadkach – nawet o kilkanaście dni;
- system prowadzenia badań w kierunku SARS-CoV-2 z udziałem lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) nie obejmuje na dzień dzisiejszy osób z objawami nietypowymi dla COVID-19 i osób bezobjawowych.
Niemniej w szpitalu w Bytomiu od ok. 10 dni utrzymuje się stała liczba wolnych łóżek. Pod koniec października i na początku listopada nie było na to żadnych szans.
Jak następnie podkreślił pan profesor, problem zasadniczy z chorymi na COVID-19 jest taki, że pacjenci zbyt późno trafiają do szpitali, przez co trudniej jest zastosować odpowiednią terapię. Możliwości leczenia COVID-19 są największe w pierwszym tygodniu od wystąpienia objawów.
— W tym momencie transmisja została przerwana – problemy techniczne esesja.tv —
Pulsoksymetry i bieżąca pomoc
Jak wspomóc pacjentów z COVID-19 na terenie powiatu? Odpowiadając na to pytanie pan profesor zwrócił uwagę na akcję związaną z wyposażaniem pacjentów w pulsoksymetry, którą pilotażowo realizuje Ministerstwo Zdrowia RP w ramach zdalnej diagnostyki. Dzięki pulsoksymetrowi pacjent może samodzielnie zmierzyć saturacje i przekazać lekarzowi POZ swój wynik (np. „mam saturacje na poziomie 95%”). Dzięki temu lekarz może podjąć dokładniejszą decyzję co do dalszych kroków w leczeniu.
Inną rzeczą jest wspieranie osób w kwarantannie, które wymagają pomocy w zakresie zakupu niezbędnych produktów czy realizacji recept. Często jest tak, że lekarz POZ wystawi e-receptę przez SMS, której później pacjent nie może szybko zrealizować.
Chory z COVID-19 w domu
Jak radzić sobie z COVID-19 przy leczeniu domowym? Profesor wskazał, że istotnym problem w tej chorobie jest gorączka. Pacjenci z koronawirusem gorączkują w granicach 39-40 stopni Celsjusza, nawet przez okres 7 dni. Taki stan wymaga interwencji, bo gorączka wyniszcza organizm – dochodzi do wyraźnego spadku sił czy zaburzeń emocjonalnych. W domowej apteczce przydadzą się więc leki przeciwgorączkowe, i to zarówno paracetamol, ibuprofen, jak i pyralgina. Warto jest je mieć w zapasie, ponieważ nigdy nie wiadomo, który z nich w danym przypadku lepiej się sprawdzi. Poza tym w leczeniu domowym preferowanym dla lżejszych przypadków wskazane są leki przeciwkaszlowe. Lekarze POZ pomogą dobrać odpowiednie produkty.
Bardzo istotną kwestią w ostrzejszej fazie COVID-19 jest nawodnienie organizmu. Pacjent powinien przyjąć ok. 3-3,5 litra płynów na dobę. Osoby przyjmowane na oddział często są odwodnione, a ich nerki nie działają w efekcie prawidłowo. Ponadto pacjent chory na COVID-19 nie powinien zbyt dużo i zbyt szybko się poruszać. Specyfika choroby wymaga leczenia spoczynkowego. Dla niektórych pacjentów nawet przejście do toalety potrafi obniżyć saturację o 10%. Pacjenci wykazujący zbyt dużą aktywność w czasie choroby, to jest próbujący udowodnić sobie, że są mocniejsi niż COVID-19, mają później większe problemy z przezwyciężeniem następstw związanych z tą chorobą.
Jeśli sytuacja się pogarsza, to do szpitala zawsze lepiej jest trafić wcześniej niż później. Jak podkreślił profesor, bardzo ubolewa nad tym, że w mediach przewija się tak dużo negatywnych i wyrywkowych obrazów opieki medycznej, bo przez to pacjenci boją się zgłaszać ze swoimi problemami, a w efekcie medycy nie mogą udzielić im pomocy. Szpital w Bytomiu jak wiele innych pracuje non-stop od 9 miesięcy z pacjentami z COVID-19 i mimo wszystkich trudności stara się pomóc każdej zgłaszającej się osobie. Chory z wyraźnymi symptomami ma większe szanse na wyleczenie w szpitalu niż w domu.
Długa rekonwalescencja – to normalne
A co po chorobie? COVID-19 ma tzw. długi ogon (ang. long tail) i pozostawia po sobie szereg następstw oddziałujących przez kolejne miesiące. Jak wynika z prowadzonych obserwacji nawet 15% osób po przebyciu COVID-19 przez kolejne 3 miesiące wciąż ma niekorzystne zmiany w płucach. To mniej niż się spodziewano, ale mimo to taki stan rzeczy wymaga obserwacji i kontroli lekarskiej. W przypadku przeciągających się dolegliwości związanych z oddychaniem warto zgłosić się do lekarza rodzinnego by, w zależności od saturacji, rozważyć dalszą diagnostykę.
Osoby po COVID-19 powinny być wyczulone także pod kątem innych problemów:
- Zaburzenia kardiologiczne – szczególnie ważne dla osób z przewlekłymi chorobami serca. Warto jest wykonać kompleksowe badania, a przynajmniej EKG.
- Zaburzenia depresyjno-lękowe – cierpi na nie 1/3 pacjentów, co wiąże się ze stresem. Ok. 20% osób po COVID-19 przez kolejne 3 miesiące cierpi na bezsenność. Pacjenci wymagają wówczas pomocy psychologicznej, a nawet psychiatrycznej.
- Zaburzenia neurologiczne – objawiające się osłabieniem organizmu, zaburzeniem czucia, smaku i węchu przez okres 2-3 miesięcy. Receptą jest stopniowe powracanie do pełnej aktywności, w czym ozdrowieńców powinni wspierać pracodawcy.
- Rozregulowaniu ulegają choroby przewlekłe.
Następnie radni powiatowi mogli zadawać pytania:
Starosta Mirosław Duży: W moim przypadku zakażenie stwierdzono 12 października. Smak był odczuwalny przez cały czas, choć zniekształcony. Lekarz radził pić 3 litry wody dziennie, ale w praktyce nie dało się przełknąć więcej niż 3 szklanki. Jak w takim razie zapewnić sobie odpowiednie nawodnienie? Poza tym w czasie choroby schudłem 10 kg, ponieważ trudno było mi wtedy cokolwiek zjeść, nie przechodziły nawet bardziej wyspecjalizowane odżywki. Po 1,5 miesiąca od zachorowania wciąż jestem osłabiony.
Pan profesor w ramach odpowiedzi jeszcze raz podkreślił, że po COVID-19 nie można zbyt szybko wracać do normalnej aktywność zawodowej czy uprawiania sportu. Osłabienie może utrzymywać się nawet przez 3 miesiące. Z kolei aby w czasie choroby zapewnić sobie odpowiednie nawodnienie, najlepiej jest przyjmować wodę małymi porcjami, na łyżeczce. W skrajnych przypadkach jedynym wyjściem jest kroplówka.
Starosta Mirosław Duży: Czy w przypadku pulsoksymetrów ma znaczenie ich rynkowa cena? Czy lepiej postawić na droższy produkt? Jak radzą sobie te urządzenia?
Saturacja jest głównym wskazaniem przy decyzji o przyjęciu do szpitala w sytuacji osoby gorączkującej. Jeśli z dnia na dzień saturacja spada poniżej 95% to z organizmem dzieje się źle. Pulsoksymetry to urządzenia proste w obsłudze, przy zachowaniu pewnych zasad użytkowania. Badając saturację paznokcie nie mogą być pomalowane, w grę zupełnie nie wchodzą tipsy (wtedy saturacja może być zaniżona nawet do 80%). Badania nie można wykonać tuż po wejściu z zewnątrz – warto odczekać co najmniej kwadrans – ponieważ zimna dłoń oznacza skurczone naczynia krwionośne i zaburzony odczyt. Poza tym, by wynik był poprawny, palec włożony do urządzenia nie może być tam trzymany zbyt krótko. Cena waha się od 100-150 zł do 200 zł. Wszystkie dopuszczone i oznaczone certyfikatem pulsoksymetry są porównywalne w działaniu. Urządzenie najlepiej kupić w aptece, bo wtedy mamy pewność, że ma odpowiedni certyfikat i będzie działać.
Radna Mirosława Lewicka (Mikołów): Pulsoksymetr nierzadko dostępny jest w telefonach komórkowych. Czy to dobra alternatywa?
Profesor odpowiedział na to, że spotkał się z taką funkcją w zegarkach elektronicznych typu smartwatch. Takie urządzenie na ogół dobrze mierzą tętno czy temperaturę, ale nie ma pewności co do pomiaru saturacji. W szpitalach jedynymi akceptowalnymi urządzeniami są pulsoksymetry. Pomiar saturacji w zegarku to lepsze niż nic, ale by dokładnie ocenić tą metodę należałoby przeprowadzić pełne badania. Tradycyjne pulsoksymetry mają tą przewagę, że są sprzętem medycznym – posiadają certyfikat i potwierdzoną dokładność (margines błędu to zaledwie 0,5-1%).
Radny Michał Kopański (Gostyń): Jak długo zdaniem zakaźników trzeba będzie się jeszcze zmagać z pandemią wirusa SARS-CoV-2?
Tempo w jakim zakażamy się wirusem jest wciąż bardzo wysokie. Założenia części lekarzy wskazują, że do marca/kwietnia przyszłego roku może go przejść połowa obywateli RP – obecnie ten wskaźnik szacuje się na 18%. Jeżeli dojdzie do większego rozprężenia przed świętami Bożego Narodzenia, to odnotowywane będą kolejne wyraźne wzrosty zakażeń w okolicach stycznia lub lutego 2021 roku – tzw. trzecia fala. Zbiegnie się to z pojawieniem się szczepionki na SARS-CoV-2. Większej poprawy można spodziewać się dopiero w okresie wakacyjnym. Wcześniej będzie ciągła walka – i tak nastawiają się zakaźnicy. 20, 12, 8 tys. nowych przypadków dziennie, a potem znowu 20, 12, 8 tys. dziennie. Rozluźnienie w czasie ostatnich wakacji było bardzo głębokie i teraz płacimy za to wysoką cenę. Zbyt wcześnie przeszliśmy z koronawirusem do normalności.
Radny Łukasz Osmalak (Mikołów): Czy prawdą jest, że testy RT-PCR są dokładne tylko w 50-60%? Znam 3-4 przypadki osób, u których lekarz stwierdził objawy COVID-19, ale testy przeprowadzone w laboratoriach tego nie potwierdziły.
Test może dać błędny wynik, czy to ze względów laboratoryjnych czy pozalaboratoryjnych. Ważny jest sposób pobrania wymazu z gardła lub nosogardzieli, materiał nie może zostać pobrany zbyt płytko. W laboratoriach również mogą następować błędy podczas procesu badania pobranej próbki. Ministerstwo Zdrowia RP wskazuje, że 1 wynik ujemny przy objawach właściwych dla COVID-19 nie wyklucza zakażenia. Wówczas test trzeba powtórzyć. W bytomskim szpitalu koronawiursa wykrywamy czasem za 2, 3 razem, mimo że dobrze wiemy, jak poprawnie pobrać wymaz. Druga sprawa to czas wystąpienia objawów – zdarza się tak, że występują one pod koniec choroby i wtedy standardowy test też niczego nie wykaże. Trzeba przeprowadzić badanie pod kątem przeciwciał lub wykonać prześwietlenie płuc. Testowanie jednokrotne często nie jest wystarczające.
Przewodnicząca Barbara Pepke (Wyry): Jeśli dowiedzieliśmy się, że mieliśmy kontakt z osobą zakażoną, to czy rozsądniej poddać się samoizolacji czy zakładać, że nie ma takiej potrzeby? Ile taka izolacja nałożona przez siebie, bez udziału sanepidu, powinna trwać?
To trudne pytanie, bo kontakt kontaktowi nierówny. Pamiętajmy, że 15 min z zakażonym bez maseczki oznacza wysokie ryzyko zakażenia. Każdy przypadek należy jednak rozważyć osobno. O ile możemy, jeśli nie będzie nałożonej na nas „kwarantanny systemowej”, to dla bezpieczeństwa powinniśmy ograniczyć bezpośrednie spotkania, zrezygnować z wizyt u rodziny. Zalecany czas to ok. 7 dni.
Przewodnicząca Barbara Pepke (Wyry): Proszę przybliżyć nam również tematykę HCV. Swego czasu powiat zainwestował środki w badania przesiewowe.
HCV nazywamy cichym zabójcą, ponieważ rozwija się przez wiele lat i nie daje objawów, a wątroba staje się marska. Szacuje się, że 80% zakażonych obywateli RP nie wie o tym fakcie. Konieczne jest zwiększanie świadomości w tym zakresie. Zakażonym może być każdy, kto miał kontakt z opieką medyczną w latach 80. i 90. XX wieku, kiedy doszło do licznych zakażeń. Test na HCV jest prosty i dostępny, trzeba tylko o nim wiedzieć. Komercyjne sieci laboratoriów prowadzą darmowe testy, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasła: „darmowe testowanie HCV” lub „bezpłatne testowanie HCV”, by uzyskać adresy odpowiednich punktów. W przypadku wykrycia HCV leczenie trwa kilka tygodni i polega na podawaniu odpowiednich porcji leków, z którymi nie wiążą się działania niepożądane. Poza tym terapia pozwala wyleczyć się raz na zawsze – nawroty zdarzają się rzadko.
Mimo powszechnej obecności wirusa SARS-CoV-2 w naszym otoczeniu, zakaźnicy cały czas prowadzą inne terapie, czy to przeciwko HCV i HBV, czy przeciwko HIV – zapewnił na koniec pan profesor, raz jeszcze zachęcając do skorzystania z badań na HCV.